To już prawie dwa tygodnie odkąd jestem w Anglii, a wydaje się, że minął miesiąc. Czas płynie tutaj bardzo szybko, odnoszę wrażenie, że nie starcza go. Miałam już mały kryzys, chciałam pakować się i wracać do Polski. Osoba, do której przyjechałam, nie interesowała się mną ani trochę. Musiałam sama załatwiać wszystko, szukać sobie agencji i była na tyle bezczelna, że do naszego malutkiego, jednopokojowego mieszkania zapraszała chłopaka i nie krępowała się całować z nim przy mnie. Uratowała mnie przyjaciółka z lat jeszcze przedszkolnych. O pracę trochę ciężko, ale na pewno jest łatwiej ją znaleźć niż w Polsce. Jest pełno agencji, które potrzebują osób do pracy i otwarcie przyjmują. Dostałam trzy oferty pracy, jedną pracę zaczęłam, ale byłam zmuszona ją przerwać z powodu przeprowadzki do Tipton. Nie byłabym w stanie dojeżdżać stąd do Saltley. Potrzeba czasu na wszystko; myślę, że po świętach będę miała już pracę i wszystko ułoży się jak trzeba. Szkoda tylko, że świąt nie spędzę z rodziną tylko z przyjaciółmi.
Wrażenia po pierwszych dniach, hm. Nie podoba mi się Anglia - wyobrażałam sobie ten kraj inaczej. Większość miejsc wygląda tak samo, pełno domów z czerwonej cegły, trawa jest idealnie przystrzyżona. Centrum Birmingham ładne, dużo sklepów, kawiarni, restauracji, klubów - jest gdzie spędzić wolny czas, chociaż ja bardziej wolę spacer na świeżym powietrzu niż slalomy między stoiskami w sklepach ;)
The Council House, headquarters of Birmingham City Council
Kościół w dzielnicy Erdington
Tipton; widok z okna mojego pokoju
Za dużo nie pozwiedzałam. Nie było czasu ani nie było z kim (a w centrum Birmingham bardzo łatwo się zgubić). Mam w planach nadrobić zaległości. W końcu nie przyjechałam tutaj tylko do pracy, ale również po to, aby zwiedzić kolejny kraj.